Wszyscy zachwycają się ostatnio ideą budżetu obywatelskiego. Zwłaszcza
miejskie organizacje pozarządowe dostają zbiorowego orgazmu. Co się
takiego właściwie stało?
Wszyscy zachwycają się ostatnio ideą budżetu obywatelskiego.
Zwłaszcza miejskie organizacje pozarządowe dostają zbiorowego
orgazmu. Co się takiego właściwie stało? W Łodzi ogłoszono
głosowanie nad pomysłami, jak wydać 0,5% budżetu miasta. Ponieważ
tytuł mojej rubryki zobowiązuje - zgłaszam kilka wątpliwości.
Po pierwsze - budżet obywatelski wyraża ideę, że te 0,5% (20
mln złotych) będzie dzielone jakoś bardziej społecznie,
sprawiedliwie i demokratycznie niż reszta budżetu. Stawiam wobec
tego pytanie - co z pozostałymi 99,5 procentami? Czyż one nie są
obywatelskie? Czy nie po to wybieramy radnych, by wysłuchiwali
propozycji mieszkańców i uchwalali najlepsze pomysły? Budżet
obywatelski (być może nieświadomie) przyzwala radnym na wydawanie
pieniędzy według własnego widzimisię. Sugestia jest jasna: 99,5% to
nasza sprawa, resztę możecie sobie dzielić według uznania.
Po drugie koszty - sama akcja informacyjna kosztowała 200 000
złotych (zgarnęły tę forsę stowarzyszenia, które budżet obywatelski
lansowały). A to przecież dopiero początek. Nad wnioskami
(zgłoszono 857) będą teraz pracowali urzędnicy, którzy będą
dokonywać weryfikacji kosztorysów i prawnych aspektów
poszczególnych projektów, potem będzie głosowanie przez Internet
(trzeba zrobić specjalną stronę) i w wybranych miejscach (komisjach
plebiscytowych). Ktoś te głosy będzie liczył, sprawdzał, czy osoby
podpisane rzeczywiście są łodzianami itp. W sumie okaże się, że
jeden z dwudziestu milionów już się sam zagospodarował.
Po trzecie ograniczenia - miałem nawet zgłosić swój projekt,
ale na zebraniu w osiedlowej szkole aktywista miejski szybko mi go
wybił z głowy. Otóż chciałem zaproponować przekopanie przejazdu dla
rowerzystów pod nasypem z torami kolejowymi - moje osiedle jest
odcięte od reszty miasta linią kolejową, którą można przekroczyć
tylko w dwóch miejscach. Wniosku nie da się jednak wpisać na listę,
bo teren nie należy do miasta. Mógłbym też zgłosić projekt budowy
domu kultury albo biblioteki - tylko że musiałbym zapewnić mu
finansowanie. Zostają więc remonty nawierzchni dróg, ławki,
parkingi i kolejne orliki.
Po czwarte - małe osiedla nie mają szans. Budżet jest dzielony
dzielnicami, więc jest o wiele większa szansa na dziesiąte boisko
na Widzewie-Wschodzie czy Retkini niż pierwsze na jakimś małym
osiedlu.
Po piąte procedury - zupełnie nie rozumiem, dlaczego to
mieszkańcy (autorzy propozycji) mają przedstawiać kosztorysy do
swoich projektów. Ponieważ na ogół się na tym nie znają, muszą o
pomoc zwrócić się do odpowiedniego urzędu (albo wpisać coś "na
rybkę"). Potem ich propozycje i tak będą weryfikowane, więc cała ta
procedura ma cele wyłącznie edukacyjne. I tu jest pies pogrzebany -
budżet obywatelski jest jak zabawa w wybory organizowana na
lekcjach WOS-u. Mieszkańcy, jak dzieci, mają przekonać się, jak
trudno rządzić miastem i mądrze dzielić środki. Zaspokajanie
potrzeb i rozwiązywanie rzeczywistych problemów jest na dalszym
planie.
Po szóste - można prościej. Jeżeli przechodzimy na demokrację
bezpośrednią, to może każdy mieszkaniec, płacąc podatek od
nieruchomości, pisałby na przekazie, na co chce wydać swoje
pieniądze (np. 10%). Albo jeszcze prościej - znieśmy podatek od
nieruchomości, a ludzie sami się złożą na te nowe ławki na swojej
ulicy.
Po siódme - przewiduję dwa rodzaje projektów. Pierwszy to będą
próby zdobycia środków przez niedofinansowane instytucje. Na
przykład dyrektor szkoły zgłosi jako osoba prywatna (albo poleci
zgłosić najmłodszemu nauczycielowi) projekt remontu sali
gimnastycznej, czyli de facto budżet obywatelski będzie łatał
dziury w normalnym budżecie (do których powstania się po części
przyczynił). Drugi rodzaj projektów to działania sponsorowane przez
cementownie - ludzie w swej głupocie chcą na ogół wybetonowania lub
wyasfaltowania wszystkiego w swojej okolicy. Sam podpisałem projekt
sąsiadki, która wpadła na pomysł otoczenia śmietników betonowymi
murkami. I tak właśnie będzie - więcej betonu, asfaltu i kostki
chodnikowej. A potem spadnie deszcz, więc będą zalania i
podtopienia.
No i w końcu ta nazwa - od razu kojarząca się z pewną
organizacją. Inicjatywa nie nazywa się "polski budżet ludowy",
"budżet sojuszu demokratycznych mieszkańców" ani "budżet brawa i
sprawiedliwości". Nazywa się "budżet obywatelski", zupełnie jak
partia pani prezydent. Wszyscy zaangażowani dostają podprogowy
sygnał.
Piotr Grobliński