We wrześniu miasto wyda książkę. Niestety, nie będzie to fascynująca powieść ani porywający tomik poezji. Nie będzie to nawet zbiór złotych myśli prezydent Hanny Zdanowskiej. Solidnych rozmiarów książeczka będzie kartą do głosowania nad budżetem obywatelskim.
Jednym słowem: dramat.
W ramach budżetu obywatelskiego dzielimy pół procenta budżetu
miasta, czyli 20 000 000 zł. Każdy łodzianin (o ile skończył 16 lat
i zebrał pod wnioskiem 15 podpisów) mógł zgłosić swoją propozycję,
jak te pieniądze wykorzystać. Z takiej możliwości skorzystano 908
razy i tyle właśnie wniosków musiały zaopiniować odpowiednie
wydziały Urzędu Miasta. O tylu wnioskach obradowano na
posiedzeniach Doraźnej Komisji ds. Budżetu Obywatelskiego - czworo
radnych analizowało krok po kroku kolejne zapisy i decydowało:
dopuścić projekt do wrześniowego głosowania czy nie. Na stronach
Urzędu są już protokoły z większości tych posiedzeń (ktoś musiał to
nagrywać i pracowicie spisywać) - większość wniosków przechodzi, by
nie zniechęcać aktywnych obywateli. Powiedzmy więc, że do finałowej
rozgrywki, czyli do społecznego głosowania przejdzie 800
propozycji.
Ponieważ karta do głosowania ma wyglądać tak, jak w wyborach
do sejmu (pełna lista kandydatów i okienko przy każdym nazwisku),
trzeba będzie wydrukować karty z opisem i numeracją każdego
projektu - lekko licząc: 40 stron. Na tych 40 stronach głosujący
postawi swoje iksy (pięć projektów dzielnicowych i pięć lokalnych),
z oczywistych względów nie czytając całej książeczki (np. stron
dotyczących innych dzielnic). Co więcej - taka karta tylko utrudni
głosowanie, gdyż znalezienie odpowiadającego nam projektu zajmie
przynajmniej godzinę. Po głosowaniu cała ta kupa papieru pójdzie na
makulaturę albo do pojemnika na posegregowane odpady (o ile nie
będzie przechowywana w archiwum). Co więcej: tych kart trzeba
wydrukować na zapas olbrzymie ilości, gdyż nie może być ryzyka, że
dla kogoś zabraknie. Co z tego, że większość nie zagłosuje wcale, a
większość pozostałej mniejszości odda głos przez Internet. Karty
muszą być wydrukowane.
Oczywiście można jeszcze zatrzymać ten
absurd. Wyjście jest bardzo proste: przygotować karty z
okienkami, w które głosujący będzie wpisywać numery popieranych
przez siebie wniosków zamiast stawiać X. Wtedy wystarczy jedna mała
strona i duże afisze z opisami wniosków do siedzib komisji
wyborczych. Obawiam się jednak, że takie rozwiązanie nie przejdzie.
Przecież nie chodzi o to, by coś zrobić prościej, procedura
wyłaniania projektów do realizacji jest tu najlepszym przykładem.
Cały system jest przykładem wyjątkowego marnotrawstwa czasu
i pieniędzy.
20 kilkugodzinnych posiedzeń Doraźnej Komisji to mniej więcej
500 osobogodzin ględzenia o niczym. Fakt, że najsensowniejsza chyba
łódzka radna tej komisji przewodniczy, jeszcze pogarsza sytuację,
gdyż od miesiąca nie robi rzeczy ważniejszych. Komisja dopuszcza do
głosowania projekty, z których większość to remonty chodnika albo
wylanie asfaltu na osiedlowej uliczce. ZDiT opiniuje te projekty,
biorąc pod uwagę stan prawny danej lokalizacji, który często jest
zresztą niejasny. Na wszelki wypadek Komisja dopuszcza prawie
wszystkie projekty, a nawet jeśli są wątpliwości - projektu bronią
z ogromną zawziętością publicyści zaślepieni ideą demokracji
bezpośredniej (tak było w przypadku projektu zorganizowania punktu
porad seksuologicznych dla młodzieży). Mamy więc setki projektów,
opinii, odwołań, protokołów i artykułów. Niedługo będziemy mieli
tysiące amatorskich plakatów, ulotek i stron w Internecie. A na
końcu i tak 95% tego wszystkiego pójdzie do kosza razem z kartami
do głosowania.
Problem bowiem w tym, że z budżetu da się sfinansować może 30,
może 40 projektów. Reszta przepadnie z braku funduszy, frustrując
tylko nadaktywnych obywateli, którzy nie potrafią się zorganizować
i połączyć sił. Nawet jeśli chodzi o postawienie pomnika Rajmundowi
Rembielińskiemu - zgłoszono dwa podobne wnioski.
Aktywiści organizacji pozarządowych cieszą się, że zgłoszono
aż 908 projektów. Ma to niby dowodzić dużej dojrzałości
społeczeństwa, jego obywatelskich aspiracji. Ja odwrotnie - smucę
się to liczbą. Co by bowiem było, gdyby zgłoszono 1500 albo 15 000
projektów. Byłoby jeszcze lepiej? Wtedy broszura do głosowania
miałaby edycję dwutomową, twarde okładki i klejony grzbiet. A
pieniędzy na druk prawdziwych książek brakuje... Muszę w przyszłym
roku zgłosić do budżetu projekt wydania zbioru moich felietonów z
cyklu "Kij w mrowisku". Tylko czy mrowisko leży na terenach
należących do miasta? I czy wkładanie kija jest zadaniem
samorządu?