Rozmowa z Leszkiem Karczewskim i Katarzyną Mądrzycką-Adamczyk współautorami „Książki do zobaczenia” wydanej niedawno przez Muzeum Sztuki w Łodzi. Niezwykle starannie przygotowaną i wydaną publikację napisał i zilustrował zespół Działu Edukacji muzeum.
Rozmowa ze współautorami „Książki do zobaczenia” wydanej
niedawno przez Dział Edukacji Muzeum Sztuki w Łodzi. Niezwykle
starannie przygotowaną i wydaną publikację napisał i zilustrował
zespół w składzie: Barbara Kaczorowska, Leszek Karczewski,
Katarzyna Mądrzycka-Adamczyk, Maja Pawlikowska, Małgorzata
Wiktorko, Marta Wlazeł, Agnieszka Wojciechowska-Sej.
Piotr Grobliński: – „Książka do zobaczenia” to tytuł
wieloznaczny. Czy można go rozumieć jako „do zobaczenia w muzeum”?
To jest zaproszenie?
Leszek Karczewski: – Na pewno nie jest to
pożegnanie. Przede wszystkim to jest książka do oglądania, można by
powiedzieć „do zobaczania”, ale to nie byłoby po polsku. Jest tu
oczywiście jakaś gra słów: do zobaczenia to zaproszenie do
wielokrotnej pracy z książką, która jest tak naprawdę podręcznikiem
twórczości, kreatywności.
Katarzyna Mądrzycka-Adamczyk: – To narzędzie,
przez które można patrzeć.
Wasza książka uczy twórczego zwiedzania Muzeum
Sztuki?
L.K.: – Moim zdaniem sprawdzi się również w
innych muzeach, ale też poza muzeum – na wycieczce, w mieszkaniu, w
szkolnej klasie, na koloniach pod namiotem. Niezależnie na co
patrzysz, to coś, co pobudza spojrzenie, jest wystarczającą
inspiracją do twórczych działań. To może być obraz Pabla Picassa
czy Władysława Strzemińskiego, ale też dyktafon, drzewo, pierogi,
które się wspólnie lepi, cokolwiek…
Czy takie podejście nie zrównuje Picassa z pierogami?
Jednak za Picassa trzeba zapłacić więcej niż za
pierogi.
L.K.: – Owszem, ale nasza książka nie jest
podręcznikiem pedagogiki artystycznej, nie staramy się zrobić z
ludzi artystów. Każdy może być twórczy, choć nie znaczy to, że
każdy jest od razu artystą. Chcemy jednak pokazać, że wzrok i
patrzenie to nie są sprawy niewinne, że spojrzenie jest narzędziem
krytycznym. Pisali o tym i Jacques Rancière, i Rudolf
Arnheim.
K. M-A.: – Strzemiński o tym pisał w „Teorii
widzenia” – że widzenie nie jest bierne. Nawet dzieci analizują to,
co widzą.
Chodzi o uwarunkowania kulturowe? O jakąś metodę
patrzenia, której się podświadomie uczymy?
L.K.: – To, że patrzymy na coś konkretnego,
już jest wyborem. Oto z całego świata wyodrębniam na przykład kota.
Reszta staje się tłem. Wyboru uczy nas choćby język. Na przykład
rzeczowniki zmuszają do widzenia konkretnych obiektów. Z czasem
staje się to automatyczne.
K. M-A.: – Gdy tylko sobie uświadamiamy, że
patrzenie jest narzędziem, możemy oglądać rzeczy na różne sposoby,
zwracać uwagę na różne ich aspekty i z tego samego widoku czerpać
więcej informacji.
Dla kogo jest ta książka? Co chcecie nią
osiągnąć?
L.K.: – W książce jest 45 uniwersalnych
ćwiczeń. Każde z nich można powtórzyć z różnymi widokami, by
uzyskać różne efekty. Mamy ambicję, by jej czytelnicy zaczęli
myśleć o sobie: jestem twórczy, myślę niestereotypowo, mam swoje
zdanie, potrafię je uzasadnić, choć może nie mam talentów
manualnych. Człowiek może się wyrazić przez intelekt, przez emocje,
przez ciało, niekoniecznie trzeba od razu malować.
K. M-A.: – Staraliśmy się zrobić książkę dla
wszystkich. Z naszych pomysłów może skorzystać matka z małym
dzieckiem, ale i nauczyciel z grupą uczniów czy dorośli na
imprezie. Każdy może pobawić się tą książką, poszukać nowego
spojrzenia na świat. Dbaliśmy o język, by także dzieci z
podstawówki mogły samodzielnie przejść przez lekturę. Ważne, że
nasze propozycje nie wymagają wielu przedmiotów, narzędzi, zaplecza
materiałowego. Korzystamy z rzeczy, które można znaleźć w każdym
domu: kartka papieru, sznurek, ketchup. Bardzo rzadko prosimy o
kupienie czegoś „artystycznego”, np. terpentyny.
Według jakiego klucza ułożone są
ćwiczenia?
L.K.: – Układem rządzi teoria inteligencji
wielorakiej Howarda Gardnera. Za nim pokazujemy rzeczywistość
aspektowo – przez formę, anegdotę, regułę, wartość i doświadczenie
cielesne. To się oczywiście wiąże z predyspozycjami psychicznymi
człowieka. Nie dla każdego problematyka formy jest wystarczająco
interesująca – wtedy może zacząć od innego rozdziału. Ale pod
każdym ćwiczeniem jest też żywa pagina, która odsyła do ćwiczeń w
innym miejscu książki. Można tę książkę czytać linearnie, można
blokami, można na wyrywki.
Zrobić sobie grę w klasy?
L.K.: – Tak, to jest taki mały Cortazarek.
Trudno wypróbować wszystkie ćwiczenia od deski do deski.
Książka ma ciekawą formę, oryginalny projekt,
typografię…
L.K.: – Zawdzięczamy to studiu Polkadot. W
dziale edukacji Muzeum Sztuki drobiazgowo zaplanowaliśmy teksty i
ilustracje, które miały im towarzyszyć. Wykonaliśmy np. kilkanaście
prób rozlania kawy, by zeskanować odpowiednią plamę. Potem całą
makietę przesłaliśmy grafikom.
K. M-A.: – Po rozmowach z graficzkami z
Polkadot doszliśmy do wniosku, że nasza publikacja ma wyglądać jak
obiekt – dlatego nie jest to zwyczajnie oprawiona książka z
grzbietem. Zachęciliśmy też projektantki do zabawy z układem
tekstu, żeby każda strona była inna, miała inną czcionkę, ale też
inny papier. Tę książkę odbiera się także dotykiem. Taka forma
sugeruje czytelnikowi twórcze podejście do omawianych zagadnień,
inspiruje do własnych poszukiwań.
Kto wymyślił te 45 ćwiczeń?
L.K.: – Od 2008 roku zapraszaliśmy
publiczność na warsztaty, wolno dopracowując naszą metodologię. Rok
temu przejrzeliśmy kilkaset konspektów. Część z konieczności
odrzuciliśmy, bo nie nadawały się do samodzielnej pracy w domu.
Pozostałe rozebraliśmy na części pierwsze i złożyliśmy w nowe
układy. Zredagowaliśmy je tak, by tworzyły spójną całość. W
zamieszczonej na końcu bibliografii można znaleźć nazwiska autorów
warsztatów, które były podstawą danego ćwiczenia.
Gdzie można kupić książkę i za ile?
K. M-A.: – Na razie w księgarni Muzeum
Sztuki, także przez Internet. Od końca stycznia będzie w
ogólnopolskiej dystrybucji. Kosztuje 52 złote, ale nie jest to
pozycja tania w produkcji, część rzeczy musi być robiona ręcznie,
używamy różnych rodzajów papieru, różnych materiałów.
Z jednej strony działacie w modelu otwartym, opartym
na działaniu, odkrywaniu, w którym chodzi o doświadczenie, a z
drugiej – organizowaliście zajęcia przygotowujące do olimpiady z
historii sztuki, które były nauką dat, nazwisk, rozpoznawania
obiektów. To jest jak WF i trening wyczynowy w
klubie?
L.K.: – Tak, dobrze to ująłeś. Zasadnicza
część naszych edukacyjnych działań ma charakter egalitarny.
Natomiast nie zrezygnowaliśmy z przygotowań do olimpiady
artystycznej, wciąż prowadzimy tego typu zajęcia. Może trochę
inaczej je robimy, gdyż Internet zmienił dostępność wiedzy i
reprodukcji dzieł. By obcować ze sztuką z wszystkich kolekcji
świata, wystarczy odnaleźć odpowiednią witrynę w sieci. Dlatego
zapraszamy na wykłady, podczas których specjaliści kontekstowo,
subiektywnie opowiadają o konkretnym dziele. Ale nie jesteśmy
akademią, nie kształcimy ani artystów, ani ekspertów od sztuki, my
kształcimy świadomych odbiorców sztuki. Uczymy uczestnictwa w
kulturze, nie tylko kompetencji dotyczących sztuk wizualnych.
K. M-A.: – Nie chodzi o to, żeby wszystkim
się podobały obrazy Strzemińskiego, chodzi o umiejętność
ustosunkowania się do tego, co się widzi, o zinterpretowanie tego i
uzasadnienie swojego zdania. Także ewentualnej niechęci do
Strzemińskiego.
Kierownik dużo opowiada o kreatywności, ale czy
pozwala wykazać się pracownikom, czy sam wszystkim rządzi? Każdy
może się wykazać?
K. M-A.: – Mamy dużą wolność, a jeśli
kierownik ma inne zdanie, dyskutujemy, aż znajdziemy jakiś
kompromis. Warsztaty każda z nas wymyśla po swojemu, zależnie od
predyspozycji. Nasz zespół jest mieszanką pod względem
wykształcenia, pracują tu historycy sztuki, ale też artyści po ASP,
są polonistki, pedagodzy, kulturoznawca.
Z kim najczęściej pracujecie i na jakim
materiale?
L.K.: – Nasze działania dotyczą na ogół
kolekcji stałej i tego, co pokazują kuratorzy. Ale robimy też sporo
projektów aranżowanych specjalnie dla konkretnych grup, na przykład
dla dziewczyn z ośrodka wychowawczego.
K. M-A.: – W muzeum gościmy grupy odbiorców,
od dzieci po osoby dorosłe, podopiecznych oddziału dziennego pobytu
szpitala psychiatrycznego, osoby z niepełnosprawnością wzroku czy
słuchu. Od tej różnorodnej publiczności także czerpiemy inspirację.
Każda taka osoba inaczej postrzega świat i kwestie sztuki.
L.K.: – Choćby grupy z technikum
samochodowego. Na przykład nasi kuratorzy twierdzili, że Alina
Szapocznikow wykorzystała w swojej rzeźbie „Goldfinger” resor.
Uczniowie technikum poinformowali nas, że to nieprawda –
wykorzystała wahacz. Chodzi o to, by na chwilę ustąpić z pozycji
eksperta i otworzyć się na doświadczenia innych, którzy mogą nas
czegoś nauczyć.
Kategoria
Sztuka