Wydarzeniem towarzyszącym XXI zgierskim "Słodkobłękitom" był spektakl Teatru Art.51 zatytułowany A Wersja. Przedstawienie miało premierę w marcu 2015 roku.
Trzydzieści lat temu zaczynałem jako widz moją przygodę z
teatrem alternatywnym. Tak jak fani rocka dzielą się na zwolenników
Beatlesów i Rolling Stonsów, tak entuzjaści teatralnego offu
musieli wybierać między teatrem Ósmego Dnia a Akademią Ruchu.
Zarówno serce, jak i umysł podpowiedziały mi drugą opcję.
W czasie, gdy ja fascynowałem się Kartaginą czy
English Lesson, aktorki Art. 51 były małymi dziewczynkami.
Dziś po dwunastu latach działalności zgierskiej grupy zaczynają
robić teatr budzący we mnie miłe wspomnienia. Ich A
Wersja to precyzyjny, minimalistyczny esej teatralny
o opowieściach, które sami sobie opowiadamy, o prywatnych mitach,
które organizują nam widzenie świata. Jak je tworzymy? Co się
dzieje, gdy w nie uwierzymy? Czy nasza wersja jest wersją
jedyną?
Wszystko zaczyna się od rozmowy. Ubrane w białe bluzki i
beżowe spodnie, cztery kobiety stają przed publicznością i
zaczynają opowiadać o wspomnieniach z dzieciństwa. Próbują wciągać
do dyskusji widzów, zacierając granicę między sytuacją publiczną a
prywatną. Każda opowiada jakąś swoją historię rodzinną lub szkolną,
pozostałe dopytują, komentują... Słowa Zostawmy to! są
hasłem do zakończenia prologu.
Historie z dzieciństwa i epizody z dorosłego życia
bohaterek/aktorek znajdują w spektaklu przełożenie na ruch
sceniczny. Każda opowieść ma początek (w podłogę zostaje wbita
chorągiewka), zdarzenie inicjujące, zwrot akcji, efekt działania,
moment reakcji emocjonalnej. Zleksykalizowana metafora mówi o
przechodzeniu przez kolejne fazy opowieści - aktorki przechodzą
przez nie dosłownie, z każdym krokiem zbliżając się do widzów i
jednocześnie przestawiając chorągiewki oznaczające punkt na osi
kompozycyjnej (tyczki to ulubiony rekwizyt Akademii Ruchu -
wspomnijmy choćby Kartaginę czy późniejszy Pancernik
Potiomkin).
Opowieści komponują się niejako same - w myśl pewnych
narracyjnych schematów, ale też komponujemy je my, porządkując w
ten sposób doświadczenia. Widzom spektaklu zostaje to pokazane
przez (nieco naiwne) rozmowy o historii - o cierpieniach rodziny
wysiedlonej na Wschód i o przełomie okrągłego stołu. Wierzący w
swoją wersję tych zdarzeń są zupełnie zamknięci na inną optykę.
Pasuje do tego sposób gry - nie z partnerem, ale obok niego, twarzą
do widowni, z neutralną intonacją. Emocje buduje się powtórzeniami
i przyspieszeniami, oszczędnym, ale wyrazistym gestem.
Z czasem prywatne historie ustępują miejsca tekstom literackim
- fragmentom reportaży, esejów, w końcu poezji. Słowa Ludwika
Hirszfelda o życiu w getcie są zestawione z fragmentami prozy Raji
Shehadeha o otaczaniu murami palestyńskich wiosek w Izraelu. Żydzi
do tego stopnia uwierzyli w opowieść o swojej krzywdzie, że nie
widzą tu analogii. Jedna historia może zasłonić inną historię, jak
w czytanym na koniec poemacie przekonuje amerykański poeta Kenneth
Koch. Jeden pociąg może zasłonić drugi - ostrzegał napis
przy przejeździe kolejowym w Kenii. Koch zrobił z tego metaforę -
W rodzinie jedna siostra może zasłonić drugą,/ Dlatego, kiedy
uderzasz w konkury, lepiej mieć oko na wszystkie.
Łatwo powiedzieć: miej oko na wszystkie, ale jak mieć oko
(ucho?) na wszystkie warianty opowieści? A tych wariantów jest ze
czterdzieści, a na pewno więcej niż dwa. Twórczynie spektaklu
(poniekąd też autor wiersza) zdają się tego nie dostrzegać - u nich
wszystko opiera się na opozycjach dwuelementowych: ta i tamta
strona muru, biały i czarny ekran, punkt widzenia dorosłych i punkt
widzenia dzieci, jeden pociąg i drugi pociąg. Cztery aktorki dobrze
się ustawia w pary, ale w życiu są też inne układy. Pamiętacie film
Rashomon? Ilu bohaterów, tyle wersji zdarzeń. Obiektywna
historia jest ich sumą czy częścią wspólną?
Art. 51 jest chyba jedynym zespołem wykorzystującym w
spektaklach projekcje z epidiaskopu. To takie urządzenie stosowane
w prezentacjach przed erą cyfrowych projektorów. ulubiony sprzęt
innowacyjnych nauczycieli w latach 80. Najpierw rysuje się coś na
folii, a potem rzuca się te rysunki czy napisy na ekran lub ścianę.
W sumie niezła zabawa, w teatrze pozwalająca ujawniać tworzenie
obrazu na żywo. Problem w tym, że w omawianym spektaklu urządzenie
użyte jest zupełnie niepotrzebnie, chyba jedynie dla samej zasady
wykorzystania oldschoolowych multimediów: wyświetla jedno słowo
"autonarracja", na którego tle toczy się opowieść.
Wyłączamy zatem epidiaskop i zapraszamy na partyjkę golfa.
Opowieść to gra o skomplikowanych regułach. Przejście przez
semantyczne pole wymaga precyzyjnych uderzeń i trafienia do 18
dołków (każda trafiona opinia to punkt). Aktorkom, które próbują
wbić piłeczki do nieistniejącego dołka, nie udaje się w tym akurat
fragmencie pokazać mistrzostwa. Na scenie jest po prostu za ciasno
- gra, która wydaje się ciekawą, wizualną metaforą, wypada mało
przekonująco. Silniczek metafory nie może uciągnąć wózka z kijami
(albo odwrotnie). Chyba ciekawszy byłby krykiet - zobaczcie w
Internecie zdjęcia Chińskiej lekcji Akademii Ruchu.
Dziewczyny z Art.51 nie kończyły teatralnych akademii, nie są
dyplomowanymi perfekcjonistkami teatralnego rzemiosła. Mimo to
robią inteligentny, dojrzały warsztatowo teatr. Gdy sceny zawodowe
fundują nam pretensjonalne eksperymenty, po solidną dawkę myślenia
warto wybrać się na offowe scenki.