FELIETON. Głośno się zrobiło ostatnio o klęczniku (pożyczonym od proboszcza), ustawionym przez kibiców przy okienku, w którym można było odbierać karnety na mecze Widzewa. Pisała o tym prasa, a internauci jak zwykle swoje. Chodziło o wyśmianie niewielkiego acz męczącego defektu architektonicznego, czyli zbyt nisko umieszczonego okienka, przez co kupujący musieli klęczeć albo zginać się w pół. Pisze Maciej Cholewiński.
Czy mi się wydaje, czy naprawdę jest jakoś nerwowo? Serio pytam, bo do mojej bardzo podmiejskiej ulicy na skraju lasu niewiele dociera. Sam też raczej nie staram się dowiedzieć, bo – ujmę to nieco fatalistycznie - jak ma coś przyjść, to i tak przyjdzie.
Przedtem (przed czem?) nie zwracałem na nie uwagi. Ot, były zawsze i wszędzie. Aż przeczytałem książkę o działającej w międzywojennym Lwowie grupie Artes, do której należeli m.in.: Włodarski, Lille, Janisch. Surrealiści.
Tego wieczora czułem się w Atlasie Sztuki jak u siebie na stadionie. Tłumy. Rozgorączkowane. Alkohol i papierosy. Dużo znajomych. Jeden poeta zjawił się nawet w szaliku naszej drużyny…
Uczestniczyłem kiedyś w sporze, który dotyczył zagadnienia, czy jakość dźwięku słuchanej muzyki ma znaczenie. Twierdziłem, że w zasadzie nie, ponieważ ważniejsze są okoliczności, w jakich się słucha, nastrój, z kim się słucha, gdzie...
To jedna z najbardziej muzycznych wystaw, jakie widziałem, choć nie ma w niej żadnego dźwięku, ani jednej nuty. Cóż więc wspólnego ma z muzyką sztuka Pawła Kwiatkowskiego?