Od dziecka fascynowałem się tramwajami i autobusami. Zamiast do zoo czy do cyrku, wyciągałem rodziców na wycieczki na odległe od domu krańcówki, a gdy tylko nauczyłem się czytać - godzinami studiowałem plany miasta z wykazami linii.
Od dziecka fascynowałem się tramwajami i autobusami. Zamiast
do zoo czy do cyrku, wyciągałem rodziców na wycieczki na odległe od
domu krańcówki, a gdy tylko nauczyłem się czytać - godzinami
studiowałem plany miasta z wykazami linii. Tajemnicze nazwy, np.
Skalna/Saneczkowa czy Zakładowa/Dyspozytorska posiadały moc
magicznych zaklęć stwarzających rzeczywistość. Ulice, po których
nie jeździł autobus ani tramwaj, miały dla mnie nieco podejrzany
status ontologiczny. Istniały na niby jak schulzowska ulica
Krokodyli.
Gdy miałem osiem lat, zakupiłem sobie olbrzymi karton
(zajmował pół pokoju), na którym wyrysowałem schemat głównych ulic
miasta. Następnie przystąpiłem do projektowania własnego układu
komunikacji zbiorowej. Pierwsza linia, której trasę naniosłem na
plan, łączyła (co za przypadek) moje osiedle z okolicą, w której
mieszkała moja babcia. Z czasem projekt rozrósł się w całkiem
spójną i logiczną sieć połączeń. Pamiętam, że myślałem o mniejszej
liczbie linii o długich trasach i dużej częstotliwości kursowania.
Dwadzieścia lat później miasto przyznało mi rację - z 29 linii
tramwajowych zrobiło się 15.
Wszystko to przypomniało mi się, gdy przeczytałem wiadomość o
zleceniu przez ZDiT opracowania nowego planu transportowego. Za
prawie pół miliona złotych konsorcjum trzech firm pod
przewodnictwem krakowskiego oddziału Związku Inżynierów i Techników
Komunikacji opracowało trzy warianty przebiegu tras łódzkich
autobusów i tramwajów. Żaden z nich nie zyskał aprobaty radnych z
komisji transportu, czemu akurat się nie dziwię. Plany są bowiem
radosną twórczością ludzi, którzy zupełnie nie znają specyfiki
miasta (szczegółowe przedstawienie trzech projektowanych wariantów
można znaleźć na stronie Dziennika Łódzkiego). Takich projektów mogę
wymyślić pięć w ciągu dnia - dajcie mi tylko duży arkusz papieru i
kolorowe mazaki.
Chciałem napisać: takich projektów mógłbym wymyślić dowolnie
dużo, ale nie byłaby to prawda. Przynajmniej w przypadku tramwajów,
które - takie jest założenie - mają być w Łodzi podstawowym
środkiem transportu. Otóż mamy w Łodzi określoną liczbę torowisk i
kilkanaście krańcówek. Oczywistym jest, że niektóre z nich
(Strykowska, Wycieczkowa, Stoki, Telefoniczna, Lodowa, Chojny,
Śląska, Żabieniec, plac Niepodległości, Północna, Zdrowie, Koziny)
są mniej ważne niż krańcówki na dużych osiedlach (Szczecińska,
Wyszyńskiego, Dąbrowa, Kurczaki, Helenówek czy nowa krańcówka przy
Dellu). Tak więc na te mniejsze dajemy po 1-2 linie, na te większe
3, po czym próbujemy to wszystko połączyć. Ponieważ większość
skrętów polikwidowano, możliwości wyboru trasy nie jest znowu tak
dużo. Chodzi o w miarę sensowne połączenia północy z południem i
wschodu z zachodem. W razie czego do zagospodarowania mamy jeszcze
linie podmiejskie.
Trochę zmian w stosunku do obecnego stanu jest koniecznych, bo
zmieni się układ ulic wokół dworca Łódź-Fabryczna i pojawi się nowa
linia na Olechów. Przydałoby się uporządkowanie bałaganu z 16, 16A,
11 i 46, dobudowanie łącznika Paderewskiego- Śmigłego-Rydza,
wyeliminowanie dublujących się linii (7 i 13), ewentualnie dodanie
linii z Teofilowa na Politechnikę (coś jak dawne 26). Z resztą
trzeba trochę pokombinować, najlepiej zmieniać jak najmniej, bo
ludzie się przyzwyczajają. Wprowadzić nowy układ linii
tramwajowych, autobusy zostawić bez zmian i czekać, co z tego
wyniknie. Potem ewentualnie likwidować linie, na których nie będzie
pasażerów. Dziękuję - należy się 448 690 złotych. Zresztą, niech
stracę - może być 44 869, czyli jedna dziesiąta tego, co wydał
ZDiT.
I tu dochodzimy do problemu głównego: ZDiT po raz kolejny
zamawia w firmie z innego miasta dokument będący podstawą rozwoju
Łodzi w jakiejś dziedzinie. Tak samo było ze studium systemu
transportowego, które przygotowało Biuro Planowania Rozwoju
Warszawy. W obu przypadkach ci ludzie nie czują Łodzi, projektują
to wszystko zza biurek w swoich miastach, na podstawie planów i
badań ruchu. A przecież trzeba takim MPK jeździć na co dzień, by
wiedzieć co nieco o zwyczajach pasażerów, miejscach przesiadek,
sensowności tras i przystanków. Oczywiście, spojrzenie z zewnątrz
jest nieraz twórcze - pozwala zobaczyć rzeczy, których mieszkańcy
już nie widzą, bo na tyle się do nich przyzwyczaili. Ale bez
przesady - udział łodzian jest w tym wszystkim konieczny. I nie
chodzi o konsultacje typu: trzy warianty do wyboru, znajdź 20
szczegółów, którymi się one różnią.
A co do drugiej części rewolucji komunikacyjnej, czyli nieco
zastępczego problemu numeracji - jestem za ograniczeniem wariantów
danej linii (mnożenie w nieskończoność odmian A, B, C prowadzi do
chaosu w rozkładach). Proponuję najwyżej dwa warianty trasy i
powrót do oznaczenia "bis" dla trasy zmodyfikowanej. Jeżeli tych
wariantów ma być więcej - nadać linii nowy numer. Niechaj łacina
przetrwa chociaż na tramwajowych tablicach.